Pozostało sto dni do matury, egzaminu dojrzałości, który wprowadza nas, młodych, w dorosłe życie. We Włoszech z tej okazji my, uczniowie, organizujemy kolację klasową z nauczycielami, ale nie jest to aż tak uroczysta chwila, jak ta, w której miałem zaszczyt uczestniczyć parę tygodni temu. Minął rok od kiedy moja dziewczyna opowiadała mi o studniówce, polskiej tradycji balu maturalnego. Dla mnie, Włocha, to całkiem nowa rzecz, która od razu przykuła moją uwagę. Kiedy moja dziewczyna dzieliła się swoimi wspomnieniami, nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek będę miał okazję przyjrzeć się temu wydarzeniu z bliska, ale okazało się, że dostałem zaproszenie na tę imprezę. I właśnie w ten sposób ja, rdzenny Rzymianin, osoba, która do tej pory nie miała z Polską nic wspólnego, znalazłem się na tym bardzo ważnym wydarzeniu polskich maturzystów w Rzymie.W tym roku studniówka odbyła się 28 stycznia w Ambasadzie RP w Rzymie. Moja dziewczyna wytłumaczyła mi, że dla młodzieży ze szkół polskich w Rzymie i Ostii to niesamowity przywilej i zaszczyt świętować sto dni przed maturą w towarzystwie Pani Ambasador. Przybyliśmy na miejsce ubrani, jak przewiduje protokół, elegancko i udaliśmy się do wejścia, przy którym jeden z pracowników ambasady sprawdził, czy jesteśmy na liście gości, po czym weszliśmy do środka.
Ok, oficjalnie jestem za granicą.
Gdy wszedłem do gmachu ambasady, zachwycił mnie piękny wystrój wnętrz, inna architektura – poczułem się w innym świecie, dotąd mi nieznanym. Przywitała mnie grupa osób mówiących po polsku, a ja, ledwie wypowiadając jedyne znane mi trzy słowa, do tego na pewno źle, obawiałem się, że rozmowa nie będzie taka prosta jak się spodziewałem.
Różnice kulturowe zostały jednak zniwelowane, gdy tylko poznałem bohaterów wieczoru. Z niektórymi szybko się zaprzyjaźniłem, również dzięki temu, że mówią po włosku, nie tylko bezbłędnie, ale także z lekkim rzymskim akcentem, co sprawiło, że od razu poczułem się jak w domu. Po kilku wymianach uprzejmości maturzyści, wszyscy elegancko ubrani, zostali wezwani przez nauczycieli na ostatnią próbę poloneza, polskiego narodowego tańca, którym rozpoczyna się uroczysty bal maturalny. Po próbach, prowadzonych przez wymagającą, ale kompetentną nauczycielkę, rozpoczęła się oficjalnie studniówka, zainaugurowana krótkim wstępem nauczycieli i polonezem.
Powód pozornej srogości nauczycielki tańca stał się teraz jasny – to, co od razu rzuciło mi się w oczy, to niesamowita dyscyplina i precyzja z jaką poruszała się młodzież. Polonez był wyraźnie tańcem z innej epoki, z jego powolnymi, dostojnymi i dokładnymi ruchami. Muzyka zaś – gatunku, który dla ucha neofity wydawał się klasyczny, była harmonijna i ceremonialna. Byłem mile zaskoczony, że młodzież tak pięknie może oddać tradycję tego starodawnego tańca.
Gdy muzyka ucichła Pani Ambasador wygłosiła krótkie przemówienie – trochę trudno mi było zrozumieć wypowiadane słowa, więc poprosiłem moją dziewczynę o pomoc w przetłumaczeniu ich, podczas gdy ona robiła zdjęcia. W ten sposób występowała jednocześnie jako tłumaczka i fotoreporterka, demonstrując wielozadaniowość, do której ja w ogóle nie jestem zdolny. Byłem pewien, że kazałaby mi później „zapłacić” za odwrócenie jej uwagi.
Po przemówieniach i podziękowaniach ze stron uczniów i nauczycieli wystąpił specjalnie zaproszony na tę okazję Zespół Tańca Ludowego „Czerwone Maki”. Jeśli wcześniej młodzież mnie zaskoczyła, teraz byłem zdumiony- nigdy wcześniej nie miałem okazji zapoznać się z polskim folklorem.
Uwieńczeniem wieczoru była uroczysta kolacja. Przyznam szczerze że byłem ciekaw polskich potraw. Ku mojemu zaskoczeniu bufet oferował również włoskie potrawy. Mnie, Włochowi, zrobiło się miło, że nasza kuchnia jest ceniona również przez Polaków.Po kolacji miałem okazję porozmawiać trochę więcej z młodzieżą i muszę powiedzieć, że to fantastyczni ludzie – żartowali z tego i owego, opowiadali o swoich przyjaźniach, pierwszych miłościach i w ogóle o tym wszystkim, co sprawia, że młodość jest niezapomniana.Rozmawiałem też trochę z nauczycielami, niezwykle życzliwymi i serdecznymi ludźmi, z którymi rozmowa to sama przyjemność.
Wieczór przebiegał w miłej atmosferze, do tańczącej młodzieży na parkiecie dołączyli w pewnym momencie też dorośli, w tym sama Pani Ambasador, wykazując niezłomnego młodzieńczego ducha. Nadszedł jednak moment wspomnianej „zemsty”. Zaciągnięty na siłę do tańca przez moją dziewczynę, będąc przysłowiową kłodą, nie mogłem się doczekać końca tej „tragedii”.
Od ryzyka zadeptania wszystkich uratował mnie tort, który był finałowym wydarzeniem wieczoru.
Trzeba powiedzieć, że porównanie tradycji włoskiej i polskiej nie jest zbyt proste, ponieważ idea balu jako ostatniego momentu edukacji nie jest w najmniejszym stopniu częścią naszej kultury. Nie będąc przyzwyczajonym w najmniejszym stopniu do takiej uroczystości, początkowo zdziwiłem się, jaką uwagę przywiązują do tego wydarzenia maturzyści – od samego poloneza, poprzez wieczorowe stroje, aż do miejsca wydarzenia. Obie rzeczywistości są ciekawe i piękne, z pewnością nieformalna kolacja włoskich stu dni ma swoje zalety, ale nie mogę zaprzeczyć, że dużo bardziej uroczyste podejście, nie rezygnując z typowej dla polskiego obyczaju serdeczności, ma wiele uroku.
Podsumowując, studniówka to bardzo piękna tradycja, doniosła i pełna radości, która niesie ze sobą wielką wartość kulturową. Jestem pełen podziwu dla polskiej młodzieży, która nadal kultywuje zwyczaje i tradycje swojego pochodzenia w kraju, który jest jej zasadniczo „obcy”. W coraz bardziej wielokulturowym społeczeństwie przenoszenie na kolejne pokolenia i wzmacnianie własnych zwyczajów jest czymś, co należy celebrować i cieszę się, że Polonia we Włoszech odnosi i w tym aspekcie sukcesy.
Tekst oryginalny Matteo Mellozzini
Tłumaczenie Martyna Chmielewska
Zdjęcia własności VideoPyja
Versione in italiano |
Un italiano a “Studniówka”
Nel lontano anno scorso, la mia fidanzata, che è parte della redazione di questa pubblicazione, mi raccontava della tradizione polacca del ballo dei 100 giorni, una cosa per nuova per me, Italiano, che ha immediatamente catturato la mia attenzione. La mia fidanzata mi ha raccontato di quando vi partecipò, come maturanda, e di come la cosa, per i ragazzi Polacchi a Roma, si svolgesse all’interno dell’Ambasciata Della Repubblica di Polonia. Il discorso è andato avanti per un po’, e così è nata l’idea di questo articolo: far entrare un Italiano, neofita di tradizioni Polacche, a questa cerimonia, e vedere la sua impressione. Ed ecco dunque che io, romano DOC che la Polonia non l’ha manco mai vista in cartolina, mi sono ritrovato ad assistere ad un evento popolare della comunità Polacca a Roma. Arrivati il 28 gennaio all’Ambasciata, io con indosso un completo elegante (in cui era stato insinuato dalla mia fidanzata che non sarei entrato) ci avviamo ad entrare. I cancelli di ferro si aprono, il personale verifica che siamo sulla lista e in orario, e poi entriamo.
Ok, sono ufficialmente all’estero.
Per un italiano, assistere al tradizionale ballo dei 100 giorni è sicuramente un’esperienza unica. Non essendo abituato ad una tale ricorrenza, in quanto non ne esiste un corrispettivo della penisola, si rimane un po’ sorpresi inizialmente dall’importanza che viene data da parte dei ragazzi e delle ragazze coinvolte al evento. Perdipiù, il fatto che abbia luogo all’interno dell’ambasciata e in presenza dell’Ambasciatrice della Repubblica di Polonia enfatizza sicuramente l’importanza del avvenimento. Appena entrati in ambasciata, si è immediatamente immersi in un ambiente diverso. Al di là del mobilio finemente decorato e della splendida architettura, ci si sente immediatamente catapultati oltralpe. Si viene accolti da un coro di voci che parlano polacco, e spiccicandone a malapena tre parole, molte delle quali inappropriate, ci si rende immediatamente conto di trovarsi di fronte a qualcosa di diverso.
Le differenze culturali, tuttavia, sono appianate immediatamente, quando si conoscono i ragazzi protagonisti della serata. Si fa rapidamente amicizia con alcuni di loro, anche grazie al fatto che parlano Italiano, non solo impeccabile, ma anche con una lieve inflessione romanesca che, per un romano DOC, ti fa sentire immediatamente a casa. Dopo qualche scambio di convenevoli, i ragazzi, tutti elegantemente vestiti, vengono chiamati dai loro docenti per fare le ultime prove prima del ballo vero e proprio. Ho occasione di conoscere qualche docente di questi giovani, persone estremamente gentili e cordiali, con cui è un piacere parlare. Terminate le prove, dirette da una docente dall’aria severa ma competente, inizia il ballo vero e proprio, ovviamente preceduto dalla formula inaugurale dei docenti.
Appare chiaro il perché dell’apparente severità dell’insegnante di ballo. Quello che colpisce immediatamente, è la disciplina e la precisione con cui i ragazzi e le ragazze si muovono. Il ballo tradizionale è chiaramente una danza d’altri tempi, con i suoi movimenti lenti, fieri e precisi. La musica, di genere che all’orecchio d’un neofita appare classico, è armoniosa e cerimoniale, e i movimenti dei ballerini si combinano con essa con una maestria e una precisione decisamente superiori a quello che chiunque si aspetterebbe da dei diciottenni. Tale è la cura e l’attenzione con cui il ballo avviene, che si scorge qualcosa che va oltre i ragazzi. Si intravede infatti una tradizione ben più antica, un’ immagine di quello spirito popolare polacco che sta alla base di questo evento.
La musica cessa, e i ragazzi tornano diciottenni, con le loro allegrie, le loro risate, le loro emozioni
e la loro gioventù.
L’Ambasciatrice fa un breve discorso ai ragazzi. Mi trovo un po’ di difficoltà a capire le parole che vengono dette, e mi avvalgo dell’aiuto della mia fidanzata per farmele tradurre, nel mentre che fa le foto. Così, lei si ritrova a fare sia da interprete che da fotografa al tempo stesso, manifestando un multitasking di cui io non sono minimamente capace. Sono sicuro che mi farà pagare più avanti di averla distratta.
Dopo il ballo dei ragazzi, e relativi discorsi e ringraziamenti, si esibisce un gruppo di ballo folkloristico invitato apposta per l’occasione. Se prima i ragazzi mi avevano meravigliato, ora sono sbalordito. La bellezza di dei movimenti e l’armonia della musica mette in mostra una realtà culturale profonda e antica, che ora appare ben manifesta in tutta la sua tradizione.
L’atmosfera si rilassa, i maturandi tornano al centro della sala, e si comincia a ballare a ritmi più moderni, e ai ragazzi si unisce pure qualche adulto, inclusa l’Ambasciatrice stessa, presente dall’inizio della cerimonia, che balla assieme ai festeggiati, mostrando un indomito spirito giovanile che resiste sotto l’apparente austerità del suo ruolo.
Due paroline mi sento in vena di spenderle anche sul momento della cena. Beh, sono un italiano, dopotutto, non vi pare? Sicuramente un bel momento di convivialità e di dialogo leggero, in cui si conoscono persone e si parla del più e del meno, mentre i ragazzi, indubbiamente provati dal ballo, si rifocillano a dovere. Piccola gloria nazionale per me, c’era un bel piattone di lasagne al buffet. È bello essere apprezzati.
Ho modo di parlare un po’ di più con i ragazzi in questione, faccio amicizia con qualcuno di loro, e devo dire che sono persone fantastiche. Vestiti in maniera elegantissima, ma per nulla impacciati, scherzano del più e del meno, parlano delle loro amicizie, dei loro primi amori e in generale di tutte quelle cose che rendono la gioventù indimenticabile.
Si parla un pochino anche con i docenti, che si mostrano persone di cultura e competenti, ma anche molto amichevoli.
La serata procede tra balli e allegria generale, e arriva il momento della sopracitata vendetta. Vengo infatti trascinato anche io tra le danze dalla mia fidanzata. Purtroppo possiedo l’agilità di un arbusto, e quindi non sono minimamente all’altezza della situazione (e lei lo sa!), ma mi butto lo stesso e riesco a divertirmi assieme agli altri.
A salvarmi dal pestare i piedi a tutta la comunità polacca è l’arrivo della torta, che è l’evento conclusivo della serata.
Bisogna dire che un confronto tra le tradizioni italiane e polacche non è molto semplice, perché l’idea di un ballo come momento conclusivo del percorso scolastico non fa minimamente parte della nostra cultura. Al massimo, in Italia, allo scoccare dei 100 giorni si organizza una cena di classe con i docenti, ma non è nemmeno lontanamente un momento solenne e profondo come quello a cui ho avuto la fortuna di assistere. Entrambe le realtà sono interessanti e belle, sicuramente l’informale cena dei 100 giorni italiana ha i suoi meriti, ma non posso negare il fatto che l’approccio molto più solenne, senza negare la convivialità, tipico dell’usanza polacca abbia molto fascino.
In conclusione, mi è parsa una tradizione molto bella, ricca di significato e gioia, che porta con se un grande valore culturale. Trovo molto bello che i ragazzi polacchi coltivino ancora gli usi e tradizioni delle loro origini in un paese che, fondamentalmente, le è estraneo. In una società sempre più multiculturale, la sopravvivenza e valorizzazione delle usanze del proprio popolo è qualcosa da celebrare, e sono felice di sapere che la comunità polacca in Italia ci sta riuscendo.
Matteo Mellozzini
Foto di proprietà di VideoPyja
Lubisz portal polonijny POLONIA TO MY? Dziękujemy!
Polub też nasz fanpage na Facebooku i udostępnij posty.
Powiedz o nas znajomym; jesteśmy też na Instagramie!