Pamiątka licealstki…
Miałam 7 lat, gdy wsiadłam do samochodu z mamą, która powiedziała mi, że jedziemy do szkoły innej niż moja normalna szkoła, ta, do której chodzimy codziennie. Pamiętam, że jechałyśmy bardzo długo, a przynajmniej tak mi się wydawało. Mówiąc szczerze, nie byłam zadowolona, wolałam zostać w domu i bawić się z Klaudią, tak jak robiłam to w każde popołudnie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten właśnie dzień zmieni moje życie.
Gdy weszłam do szkoły, wydawała mi się ogromną kolorową salą z śmiesznymi plakatami. Dziś wiem, że to był zwykły magazyn tej prawdziwej szkoły, ale i tak to miejsce było dla mnie magiczne. Weszliśmy do klasy i musieliśmy usiąść w ławkach. Ta szkoła jest taka sama jak włoska – pomyślałam. Następnie przyszła Pani Iza, która okazała się naszą nauczycielką języka polskiego. Rozglądając się dookoła, wydawało mi się, że nie znam nikogo, ale zaraz przed mną zobaczyłam dziewczynkę w śmiesznych kucykach z kolorowymi gumkami. O! Sabi – pomyślałam i od razu poczułam się lepiej. Rodzice musieli wyjść, a my zaczęliśmy lekcje. Podczas pierwszej przerwy każdy był nieśmiały i prawie nikt nie rozmawiał, lecz na koniec dnia byliśmy już przyjaciółmi. Dziś wiem, że ten sam język, ta sama kultura nas połączyła. Tego samego wieczoru w domu opowiadałam tylko o tym. Gdy położyłam się do łóżka, nie potrzebowałam, aby tata przeczytał mi bajkę na dobranoc, ponieważ to, co przeżyłam tego dnia, wystarczyło mi, aby śnić.
I tak minęło 6 lat. Nawet nie wiem, kiedy. Pamiętam tylko grę w gumę na przerwie, kłótnie z Darią, zafascynowanie Mateuszem, który dziś wydaje mi się nie najmądrzejszym człowiekiem. Co tydzień jeździliśmy całą paczką do szkoły: ja, Mateusz, Dawid, Sabina i Kasia. Nasi rodzice zmieniali się, podwożąc nas do szkoły. Gdy była kolej pani Ani (mamy bliźniaków), słuchaliśmy w samochodzie piosenki o „kupie”, która wydawała nam się wspaniała. Gdybym jej dziś posłuchała, to byłoby mi wstyd.
Zaczęłam chodzić do gimnazjum. Już wtedy nasza klasa się rozpadła, ponieważ bardzo wiele osób zrezygnowało. Muszę podziękować mojej mamie, że mnie zmusiła, abym została. Tak naprawdę to, co najlepsze, miało dopiero nadejść. Myśląc o gimnazjum, przywołuję w pamięci wycieczki, ostatnie lata z panią Kułak oraz Izę. Ten wiek był szczególny. Nie byliśmy już tymi dziećmi, które śpiewały bzdurne piosenki, ale jeszcze nie dorosłymi, którzy do szkoły przyjeżdżają własnymi samochodami. Zaczynając od wycieczek, to by opisywać. Ta, która była według mnie najlepszą, to zdecydowanie ta do Paryża. Gdy myślę o Paryżu, mam od razu w głowie wspomnienia takie jak smród skarpetek Beniamina, Klaudię, która jadła tylko chleb i oczywiście panią Dorotkę, która przez całe 4 dni mówiła tylko „kto mi umyje szklaneczkę”. Najfajniejszym wspomnieniem nie była wieża Eiffla lub Notre Damme, lecz Weronika. To był drugi dzień naszej wycieczki, gdy Mateusz, płacząc, wbiegł do mojego pokoju, mówiąc: „Weronika mnie pobiła!”. Ta historia jest do dziś dla nas wszystkich tajemnicą. Każdy ma swoją wersję o tym, co się wydarzyło w tamtym pokoju.
Najlepsze spotkało mnie w gimnazjum i jest to… Iza. Nigdy nie zapomnę dnia, gdy weszłam do klasy, w której, przyznaję, czułam się jak „gwiazda” i zobaczyłam dziewczynę w koszuli w kratkę, jasnych dżinsach i kolorowych Air Force. Co to za kretynka?! – pomyślałam. Denerwowała mnie niesamowicie, czuła się pępkiem świata i rozmawiała z każdym, z MOIMI znajomymi. Przez cały pierwszy rok olewałyśmy się. Nie mogłam na nią patrzeć. Gdy zaczęły się wakacje, wszystkie moje przyjaciółki wyjechały. Nudziłam się, dlatego pomyślałam, że zadzwonię do Izy. Wyjdę z nią, a jak wrócą moje przyjaciółki, to po prostu ją oleję – zaplanowałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to właśnie tego dnia poznam jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Właśnie dzięki polskiej szkole poznałam Izę. Jest dla mnie jak siostra. Jesteś wielka Iza!!!
No i po gimnazjum jest liceum. Mniej nauki w szkole polskiej, bo włoska żyć nie daje. Kontakt z językiem jest jednak konieczny, bo coraz mniej polskich książek, polskich kolegów, coraz więcej czasu w środowisku włoskim. Z mamą, z którą spędzałam wcześniej więcej czasu, teraz prawie nie rozmawiam po polsku. Czasami krótkie rozmowy przez telefon i dalej w świat. Opuszczam powoli dom i opuszczam powoli polską szkołę. Co będzie dalej? Nie wiem. Myślałam o studiach w Polsce. Byłam tam miesiąc temu z Sabiną, aby porozmawiać w dziekanatach o możliwości wpisania się na listę. Niestety, zapisy kończą się 10 lipca. Ja w tym czasie mam maturę włoską. Na szczęście znam dobrze kilka języków, w tym język polski w mowie i w piśmie. Zobaczę za rok. Trzymajcie za mnie kciuki!!!
Martyna Cichomska
Lubisz portal polonijny POLONIA TO MY? Dziękujemy!
Polub też nasz fanpage na Facebooku i udostępnij posty.
Powiedz o nas znajomym; jesteśmy też na Instagramie!